piątek, 12 grudnia 2014

W głowie się nie mieści

To jest, kurwa, tak, że wam się wszystkim w głowie nie mieści. A próbujecie mnie w te wasze głowy wcisnąć. A ja się nie mieszczę. No ni chuja się nie mieszczę. Rozumiecie? To nie jest dla mnie takie proste i wygodne. Nie jest dobrze być wariatem. Trochę za dużo myślę i bolę. Innych strzykam w sercu, choć nie wiem, kogo bardziej. Więc wypierdalać. Tak, wypierdalać.

wtorek, 12 lutego 2013

Bieszczadzkie anioły upadłe...

Bieszczady fascynują mnie od jakichś sześciu lat, kiedy to po raz pierwszy postawiłam stopę na ich szlakach. Fascynują z całym swoim dobytkiem - przeszłością, UPA, zakapiorami, artystami, bluesowym klimatem
i anielskością.

Andrzej Potocki - pisarz i poeta nakręcił film "Bieszczadzkie anioły upadłe", czyli miniatura złożona
z wywiadów z ludźmi związanymi z Bieszczadami. Żadne arcydzieło, ale ma swój klimat.

niedziela, 20 stycznia 2013

Pani, kurwa...

Mieszkam na wsi przy drodze krajowej Poznań – Zielona Góra, czyli właściwie nie na wsi, ale też nie w mieście. Wróciłam tam, gdzie się urodziłam. Po ślubie zmieniłam tylko ulicę. Na gorszą. Za to bar mam blisko – dwa domy ode mnie. Chodzę tam na piwo, choć już rzadziej, żeby nie widzieć gimnazjalistów przy wódce, choć pewnie chętnie napiłabym się z nimi i pogadała. O życiu.

– Pani, kurwa, mój brat się nacina. To się jakoś nazywa, ale, kurwa nie pamiętam, jak. Ale po trzydziestym razie, już mieliśmy na to wyjebane, w sensie, że ja i rodzice. W Kościanie już nie chcą go widzieć. Żeby tylko to nacinanie, to byłby chuj. Ale on jeszcze narkotyki i tablety wali. Na Sylwestra zamknęliśmy go w piwnicy, to on wpierdolił jakieś proszki na sikanie i się zeszczał tak, że go odwodniło. No bo, wie pani, nie miał nic innego, ani nic ostrego, ani żadnych dragów. Ja to bym już to miała w piździe, ale ta suka od polskiego się mnie czepia, a ojciec zaczął pić. Pani rozumie, matka po dwóch zawałach… A ta suka, od polskiego, to ona, kurwa, powiedziała, że mnie upierdoli. A ja te wiersze piszę, żeby mi było lepiej. Ja wiem, że one takie trochę Mickiewicz w Słowackim, ale mi pomaga. Ta książka też po to, żeby im, kurwa, te pyski zatkać, żeby kiedyś żałowali, że tak mnie traktowali…

wtorek, 1 stycznia 2013

Zaproście go do stołu... Włodzimierz Szymanowicz 3.09.1946 - 4.03.1967

Urodził się 3 września 1946 roku. Zmarł 4 marca 1967, mając niespełna 21 lat. W roku 1974 cała Polska usłyszała jego tekst. Podczas XII Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu Elżbieta Wojnowska zdobyła główną nagrodę za piosenkę, którą skomponował Henryk Alber do wiersza Włodzimierz Szymanowicza pt. Zaproście mnie do stołu. Piosenkę śpiewał z Wojnowską olbrzymi chór, a potem i cały amfiteatr – pośmiertna nagroda dla poety, zaliczonego, główne ze względu na biografię, do grona poetów przeklętych.

Właściwie to Szymanowicz był malarzem. Wiersze pisał niejako przy okazji, choć został doceniony przez Grochowiaka, który, już po śmierci poety, opublikował trzy jego teksty w Kulturze. Były to ***biegnę do ciebie po mokrej trawie, Nad Jesieninem oraz Obrazek z Watteau.


***
biegnę do ciebie po mokrej trawie
jest bardzo zielona i mokra
idę w pokorze najcichszej
wąską miedzą granatowym borem
i oto idę szerokim gościńcem
gdy anielskie chóry w leśnej katedrze
głoszą zmartwychwstanie słońca
biegnę do ciebie łyskajacym morzem
a wędrujący helios wznosi skwarną grzyw



NAD JESIENINEM

Ta alpejska wódka powiała fiołkiem
smagnęło przełyk górskim powietrzem
bo rozcieńczona alpejskim potokiem
co mroźną pianą pryska na wietrze
Pijmy, najmilszy, jeszcze jedną duszkiem
a ja popatrzę przez zielone szkło
zieloną murawą przemokną spodnie
rozsłoneczni się nostalgia jak dzwon
Ech, Jesienin, Jesienin, mój brzozowy Jesienin
przynieś jabłka w malowanej skrzyni
mam za mało złotej matki-jesieni
plujmy życiem jak pestką od dyni



Włodzimierz Szymanowicz studiował na warszawskiej ASP. Na drugim roku sprzedał swój pierwszy obraz. Z tej okazji zorganizował spotkanie towarzyskie w pracowni malarskiej. Mieściła się ona na piętrze. Szymanowicz nie przeżył skoku z okna. Jak to zwykle z przeklętymi bywa, wokół jego śmierci wiele niejasności. Niby skoczył sam, niby ktoś go wypchnął. Jacyś ludzie widzieli szamotaninę w oknie. Koledzy poety mówili, że chcieli go ratować. Nie udało się. Przebił szklany dach pracowni rzeźbiarskiej, znajdującej się na parterze i zginął.


[MORDKĘ...]
Mordkę to masz taką masz taką co każdym
co każdym drgnieniem jak jaszczurka pierzcha
Dotykasz trwożliwie i trwożliwie koisz
tkliwością wszystko co nie będzie dane
Lecz wiem zasłuchanie pierzchliwością czujne
w ślad trudnej nocy na mizernej twarzy
na uśmiech bezradny radosne witanie.

(1966-jesień)



W Internecie można znaleźć takie wspomnienie poety, napisane przez jego kolegę, Włodzimierza Holsztyńskiego:

"Szymon pił i palił od dziecka. Psychiatrzy mu się na nic nie zdali. Sam się ratował jak mógł. Wysoki, przystojny, udał się do Jasińskiego, na kulturystykę. Zostawił po sobie obrazy, ryte w linoleum, widać piwnicę, osiłki na ławkach, mocujące się z ciężarami.

Na innym nocna scena, oponujących w drzwiach ktoś wyraźnie musi wypychać z baru, po schodkach, na ulicę; a ten pijak, z przedramieniem przydepniętym do chodnika czyjąś obutą nogą, ma prawdziwą o to pretensję -- no jak to tak? no jakże? no co?!

Podwórko też nie pomagało na nerwy. Chłopaki chodzili z brzytwami w kieszeni. Szymon też się brzytwą nigdy nie rozstawał, aż dopiero pod koniec życia, gdy brzytwę sprzedał mojemu przyjacielowi. Krytycy potem traktowali tę brzytwę jako środek artystyczny w wierszu. Szymonowi na nerwy nie pomagała. Był odważny, ale żył w strachu. Spotykał tego, któremu zrobiono (z ust) "królika". Ciężko dziecku. Czasem jednak brzytwa przydawała się.

Szymon szkoły nie cierpiał. Miał ostry humor i oko, po latach brał ołówek w lewą rękę (w rękę, nie w palce) i jedną kreską oddawał profil, czy co tam, nauczyciela. Gdy narysował karykaturę w pięć sekund, to można było z niej dowiedzieć się o charakterze modelu więcej niż samemu na niego patrząc sto lat. A na Mazurach chłop wyrwał kół z płotu i gonił Szymona, tak się chłopu własny wizerunek w wykonaniu Szymona spodobał.

Szymon szkoły nie cierpiał. Miał ostry humor i oko, na ogół go nie lubili. Ale na potańcówki chodził. Podpuszczali go, żeby pokazał się, skoro taki kulturysta. Jasiński powiedział, żeby ściągać koszulę i Szymon ściągał, chcą to niech patrzą. Jakiś palant wciąż się go czepiał, skory do bójki z kulturystą, przed dziewczynami. No to go Szymon zaprosił na zewnątrz. Pokazał mu brzytwę i palant się odpalantował.

Także Akademii Szymon nie lubił, mimo że co roku kolekcje studenckich obrazów na korytarzu otwierały jego. W szkole, międzynarodowy konkurs "Afryka w oczach dziecka" też wygrał. Szczupła Murzynka pod ciężkimi palmami, to była jego przystojna matka, wcale nie Murzynka.

Szkoda, że nie docenił środowiska sztuki, jakie by nędzne nie było. Poeci w ogóle go nie chcieli zauważyć. Zmarł nim skończył Akademię. Wiersze matka wyszukała, jeden jako tekst do piosenki wygrał pierwszą nagrodę w konkursie ogólnopolskim, ale on już piosenki nie usłyszał. Więc wiersze w końcu mu (matce?) opublikowali. I tyle dobrego. Matka zmarła, a wiersze idą w zapomnienie. Najlepsze wiersze jego pokolenia. Raz lub dwa nazwano go (pośmiertnie) pionierem, głosem pokolenia, przydali mu ideologię artystyczno-pokoleniową. Jak z tą brzytwą. A był sobą i tylko sobą. Jego wiersze są ponadczasowe.

Byłem niedawno w Warszawie, i na podwórku, gdzie mieszkał. Nawet się nie zmieniło. Takie jeszcze sprzed drugiej wojny światowej.

Krok na zewnątrz i już trudno dostrzec ślad po Szymonie, choć schodził ulice o każdej porze. Gdyby dalej chodził, może byłyby te same.

Wszyscy nazywali go Szymon. Ja go nazywałem inaczej, tak jak się naprawdę nazywał. Znałem go. Szkoda że tak mało."



Holsztyński napisał również w imieniu Szymanowicza list pośmiertny:


"Mój ojciec zmarł wkrótce po mnie. Moja mama szereg lat później, w Szwecji, dokąd wyemigrowała z moim młodszym bratem Markiem. Na koniec zmarł tragicznie Marek. To cała moja bliska rodzina.

Marek odwiedzał Polskę i pozostawił po sobie dziecko na wsi, chyba córeczkę. Dziś musi być dużą panną. Gdyby dobrzy ludzie ją odnaleźli, to niechby miała prawa do mojej sztuki i do wierszy. Nie jestem prawnikiem. To jest tylko moja propozycja. A moje wiersze niech się ukazują w portalu tak jak innych, czysto, bez automatycznej otoczki komentarza, ktorego celem byłoby spełnienie wymagań prawnych.


Gdy miałem 14 lat, to narysowałem swój nagrobek (rysunek "wizja") i napisałem:


Wł. Szymanowicz
żył lat dwadzieścia
zmarł tragicznie

I przypadkowo tak się stało. Śmierci ani nie planowałem, ani nie chciałem, ani sam specjalnie się nie zabiłem (wbrew temu co ludzi gadali, a nawet gdzieniegdzie wydrukowali). Więc nie wpadło mi do głowy, żeby myśleć o "udostępnianiu" i innych prawnych konsekwencjach mojej śmierci. Mnie jest już WSZYSTKO wszystko jedno. Jeżeli jakiś prawnik pozwie mnie do sądu, to się specjalnie tym nie przejmę."


***
Jest mi mdło,
boli mnie głowa,
zeschły mi wargi.
To żaden wiersz.
Po prostu chcę
żebyś wróciła.

(lato 1966)



Źródła:

1. http://savagesaints.blogspot.com/2007/11/wodzimierz-szymanowicz-1946-1967.html

2. http://www.rynsztok.pl/index.php/uczestnicy/action/showUser/frmMaskID/642/

3. http://www.kontrowersje.net/node/2277

Postanowienia 2013

Zazwyczaj robiłam ich mnóstwo, ale przez ostatnie dwa lata tak się uwsteczniłam, że w końcu mogę się odbić. Postanowień będzie mało i będą prostackie. Zaczynam:

1. Zdrowiej żyć.
3. Przeczytać przynajmniej 6 książek.
4. Zacząć uczyć się angielskiego.
5. Wznowić lekcje śpiewu.
6. Pisać.

niedziela, 21 października 2012

Minimalnie mniej

Nowe spodnie, nowe bluzki, nowe kurtki, nowe buty, bo poprzednie niepraktyczne, za małe albo za duże. Na złe zakupy najlepsze są kolejne, a jak to nie pomoże, zawsze można coś zjeść. Najpierw konkret, później deser, a na to znowu konkret, żeby nie mdliło. Następnie jakiś drink na poprawę nastroju i zakąska...

Siadam do komputera i zaczynam przeglądać gitary (bo szukam tej wymarzonej), lustrzanki cyfrowe (bo wcześniej swoją sprzedałam), suplementy diety (bo trzeba sobie stworzyć iluzję troski o własne zdrowie), odzież w góry (bo kiedyś w końcu zacznę w nie jeździć częściej niż dwa razy w roku). Planuję wydawanie pieniędzy, których nie mam. I tak każdego dnia. Codziennie stresuje się tym, kiedy coś kupić, żeby było najlepiej, na jakie raty to rozłożyć, a chyba najmniej ważne staje się to, na co wydaje pieniądze.

Tak było do "wczoraj". Ostatnio pozbywam się sukcesywnie nadmiaru w swoim życiu. Rozdałam część książek, z których nie korzystam, wyrzuciłam, bądź oddałam do PCK rzeczy, w których już nie chodzę, wyrzuciłam dwa wory starych fotografii, pamiątek, korali. Pozbyłam się połowy kosmetyczki i komputerowych śmieci. Przestałam też bezsensownie kupować i odwiedzać sklepy w niedzielę. Kieruje się teraz zasadą - jedną rzecz kupuję, dwie wyrzucam, bądź rozdaję. Dzięki temu od sierpnia z mojej najniższej krajowej udało mi się odłożyć pieniądze, za które będę mogła opłacić ogrzewanie w okresie zimowym. 

Najciekawsze jest to, że mój dom cały czas jest pełen przedmiotów i teraz już zupełnie nie dostrzegam, że coś z niego ubyło. To świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze, że to, czego się pozbyłam wcale nie było mi potrzebne, skoro nie odczuwam braku tego. Po drugie, że jeszcze wiele do oczyszczenia. Najtrudniej będzie oczyścić siebie z ciągłego zastanawiania się nad tym, co nieważne i rozmieniania się na drobne. Równie trudne będzie zrzucenie kilku kilogramów, które są pamiątka po zajadaniu stresu i zaśmiecaniu siebie masą bezwartościowego jedzenia. Już teraz jest mi lżej. A przede wszystkim czuję, że idę w dobrym kierunku. W końcu?