niedziela, 21 października 2012

Minimalnie mniej

Nowe spodnie, nowe bluzki, nowe kurtki, nowe buty, bo poprzednie niepraktyczne, za małe albo za duże. Na złe zakupy najlepsze są kolejne, a jak to nie pomoże, zawsze można coś zjeść. Najpierw konkret, później deser, a na to znowu konkret, żeby nie mdliło. Następnie jakiś drink na poprawę nastroju i zakąska...

Siadam do komputera i zaczynam przeglądać gitary (bo szukam tej wymarzonej), lustrzanki cyfrowe (bo wcześniej swoją sprzedałam), suplementy diety (bo trzeba sobie stworzyć iluzję troski o własne zdrowie), odzież w góry (bo kiedyś w końcu zacznę w nie jeździć częściej niż dwa razy w roku). Planuję wydawanie pieniędzy, których nie mam. I tak każdego dnia. Codziennie stresuje się tym, kiedy coś kupić, żeby było najlepiej, na jakie raty to rozłożyć, a chyba najmniej ważne staje się to, na co wydaje pieniądze.

Tak było do "wczoraj". Ostatnio pozbywam się sukcesywnie nadmiaru w swoim życiu. Rozdałam część książek, z których nie korzystam, wyrzuciłam, bądź oddałam do PCK rzeczy, w których już nie chodzę, wyrzuciłam dwa wory starych fotografii, pamiątek, korali. Pozbyłam się połowy kosmetyczki i komputerowych śmieci. Przestałam też bezsensownie kupować i odwiedzać sklepy w niedzielę. Kieruje się teraz zasadą - jedną rzecz kupuję, dwie wyrzucam, bądź rozdaję. Dzięki temu od sierpnia z mojej najniższej krajowej udało mi się odłożyć pieniądze, za które będę mogła opłacić ogrzewanie w okresie zimowym. 

Najciekawsze jest to, że mój dom cały czas jest pełen przedmiotów i teraz już zupełnie nie dostrzegam, że coś z niego ubyło. To świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze, że to, czego się pozbyłam wcale nie było mi potrzebne, skoro nie odczuwam braku tego. Po drugie, że jeszcze wiele do oczyszczenia. Najtrudniej będzie oczyścić siebie z ciągłego zastanawiania się nad tym, co nieważne i rozmieniania się na drobne. Równie trudne będzie zrzucenie kilku kilogramów, które są pamiątka po zajadaniu stresu i zaśmiecaniu siebie masą bezwartościowego jedzenia. Już teraz jest mi lżej. A przede wszystkim czuję, że idę w dobrym kierunku. W końcu?

niedziela, 14 października 2012

Zaczynam

Zupełnie nie wiem, jak zacząć tego bloga. A przecież jeszcze do zeszłego roku systematycznie umieszczałam w Internecie wpisy... Dzisiaj czuję, że wiele innych osób wypowiada moje myśli w o wiele lepszy sposób. Skończyłam studia i zerwałam wszelki kontakt z moimi najlepszymi przyjaciółmi z tamtego okresu, bo czułam, że tak trzeba. Pracuję w szkole i wewnętrznie nie godzę się z obłudą, zakłamaniem i wiecznym niezadowoleniem tego środowiska. Nie lubię sportu, ale kocham góry. Zwłaszcza Bieszczady. Tak, te ostatnio skomercjalizowane i przepełnione góry - ponoć tak jest. Ciągnie mnie do nich, jak nigdzie indziej. Skończyłam polonistykę, ale ostatnio czytam więcej książek o wilkach niż jakichkolwiek innych. Przez całe życie gromadziłam, teraz się pozbywam, mając w głowie słowa Stanisława Fariona, że "człowiek jest niewolnikiem swojego posiadania" (więc chyba trochę minimalizm). Chce mi się mniej niż kiedyś i to boli, ale widać tak ma być....

A tutaj "Wypalony" - o Bieszczadach i nieposiadaniu.
http://www.tvp.pl/vod/dokumenty/ludzie/wypalony/wideo/wypalony/4290658