niedziela, 20 stycznia 2013

Pani, kurwa...

Mieszkam na wsi przy drodze krajowej Poznań – Zielona Góra, czyli właściwie nie na wsi, ale też nie w mieście. Wróciłam tam, gdzie się urodziłam. Po ślubie zmieniłam tylko ulicę. Na gorszą. Za to bar mam blisko – dwa domy ode mnie. Chodzę tam na piwo, choć już rzadziej, żeby nie widzieć gimnazjalistów przy wódce, choć pewnie chętnie napiłabym się z nimi i pogadała. O życiu.

– Pani, kurwa, mój brat się nacina. To się jakoś nazywa, ale, kurwa nie pamiętam, jak. Ale po trzydziestym razie, już mieliśmy na to wyjebane, w sensie, że ja i rodzice. W Kościanie już nie chcą go widzieć. Żeby tylko to nacinanie, to byłby chuj. Ale on jeszcze narkotyki i tablety wali. Na Sylwestra zamknęliśmy go w piwnicy, to on wpierdolił jakieś proszki na sikanie i się zeszczał tak, że go odwodniło. No bo, wie pani, nie miał nic innego, ani nic ostrego, ani żadnych dragów. Ja to bym już to miała w piździe, ale ta suka od polskiego się mnie czepia, a ojciec zaczął pić. Pani rozumie, matka po dwóch zawałach… A ta suka, od polskiego, to ona, kurwa, powiedziała, że mnie upierdoli. A ja te wiersze piszę, żeby mi było lepiej. Ja wiem, że one takie trochę Mickiewicz w Słowackim, ale mi pomaga. Ta książka też po to, żeby im, kurwa, te pyski zatkać, żeby kiedyś żałowali, że tak mnie traktowali…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz