Mieszkam na wsi przy
drodze krajowej Poznań – Zielona Góra, czyli właściwie nie na wsi, ale też nie
w mieście. Wróciłam tam, gdzie się urodziłam. Po ślubie zmieniłam tylko ulicę. Na
gorszą. Za to bar mam blisko – dwa domy ode mnie. Chodzę tam na piwo, choć już
rzadziej, żeby nie widzieć gimnazjalistów przy wódce, choć pewnie chętnie
napiłabym się z nimi i pogadała. O życiu.
– Pani, kurwa, mój brat
się nacina. To się jakoś nazywa, ale, kurwa nie pamiętam, jak. Ale po
trzydziestym razie, już mieliśmy na to wyjebane, w sensie, że ja i rodzice. W
Kościanie już nie chcą go widzieć. Żeby tylko to nacinanie, to byłby chuj. Ale
on jeszcze narkotyki i tablety wali. Na Sylwestra zamknęliśmy go w piwnicy, to
on wpierdolił jakieś proszki na sikanie i się zeszczał tak, że go odwodniło. No
bo, wie pani, nie miał nic innego, ani nic ostrego, ani żadnych dragów. Ja to
bym już to miała w piździe, ale ta suka od polskiego się mnie czepia, a ojciec
zaczął pić. Pani rozumie, matka po dwóch zawałach… A ta suka, od polskiego, to
ona, kurwa, powiedziała, że mnie upierdoli. A ja te wiersze piszę, żeby mi było
lepiej. Ja wiem, że one takie trochę Mickiewicz w Słowackim, ale mi pomaga. Ta książka też po to, żeby im, kurwa, te pyski zatkać, żeby kiedyś żałowali, że tak mnie traktowali…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz